Ja wam dam Wołyń!
Rodzina Tuszyńskich mieszkała w bielonym drewniany domu na skraju wsi pod lasem. Budynek stał przy wojskowym trakcie. Z jednej strony drogi dom z sadem, ze studnią i ogrodem pełnym kwiatowych rabat, naprzeciw zabudowania gospodarskie z dużą stodołą z dwuskrzydłowymi wrotami z obu stron. We wsi 30-40 domów. Mieszkali w niej sami Polacy. Tak zapamiętała wieś i rodzinny dom Janina Johnson. Urodziła się w 1934 roku na Wołyniu w Hucie Mydzkiej, startej z powierzchni ziemi miejscowości położonej nieopodal dzisiejszej wsi Stydyń Wielki na Ukrainie. W linii prostej byłoby do niej dzisiaj z Chełmu ok. 250 km. - Za domem mieliśmy piękny las. Po deszczu biegaliśmy tam boso. Na polanach wpatrywaliśmy się w chmury i wymyślaliśmy, co przypominają. Było bardzo sielsko. Tato często nas zabierał na spacery. Sadzał mnie na ramionach i opowiadał nam o drzewach, które jak się nazywa. Las za domem był niesamowicie bogaty. Jagód rosło w bród, borówek czarnych i czerwonych, malin leśnych, poziomek, jeżyn. W niedziele jeździliśmy do kościoła w sąsiedniej wsi. Latem powozem, zimą konie były zaprzęgane do sań - wspomina. Tuszyńskich we wsi lubili. Jak były u nich żniwa, to nikogo nie trzeba było zapraszać do pomocy. Czasem dorabiali też u nich Ukraińcy. Nysanka wspomina, że wszyscy mieszkali obok siebie. Nie wyróżniali się za bardzo. Byli i bardzo majętni Polacy i Ukraińcy, byli też mniej zamożni po obu stronach. - Na wieczorynki organizowane u nas w domu przychodziły dzieci i młodzież z całej wsi. Mama bardzo ładnie czytała. Miała mnóstwo książek. Całą bibliotekę: Prusa, Sienkiewicza, Konopnicką - wylicza Janina Johnson. - Tato za to był zafascynowany nowinkami technicznymi. Mieliśmy radio i patefon. Młodych ciągnęło do naszego domu. Zawsze było wesoło. Rodzice wiele rzeczy nam tłumaczyli - dodaje. I wpajali patriotyczną postawę. Antoni Tuszyński był rolnikiem i leśnikiem. Pracował w leśniczówce w murowanym dworku. Tak jak Józef Piłsudski nosił wąsy. Nie zgolił ich do śmierci.