Rokrocznie bywam z żoną kilka dni latem na Wołyniu, jest to wręcz nasz obowiązek- zobaczyć rodzinne wioski naszych rodziców, zapalić znicze na nagrobkach członków rodziny spoczywających na wołyńskich cmentarzach, zobaczyć miejsca wiążące się z historią Polski.
W wędrówkach naszych nie da się ominąć Kupiczowa, przed wojną dużej osady zamieszkałej głównie przez Czechów, którzy osiedlili się tutaj około 1870 roku. Kupiczów jes t mi drogi, bo wiąże się z tą miejscowością wiele zdarzeń okresu ostatniej wojny, w których brali udział moi bliscy:
Ojciec Stanisław Bednarek "Król", Stryj Jan Bednarek "Kowiński", Teść Aleksander Wojtak "Blondyn "; wszyscy "Jastrzębiacy". Moja Mama i Teściowa także spędziły wiele miesięcy w miarę bezpiecznym, bo mającym polską załogę wojskową, Kupiczowie. Wspominam opowiadania mego Ojca jak to odbywał służbę w Kupiczowie na wieży jako obserwator.
Była to drewniana wieża triangulacyjna, podwyższona jeszcze w czasie wojny do celów obserwacji terenu wokół Kupiczowa, nasyconego bandami UPA. Szukałem śladów tej wieży, gdzie ona stała? Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć dzisiaj na to pytanie. Albo też wspominam historię tzw. "czołgu" upowskiego- samoróbki ukraińskiej użytej przez UPA w jednym z napadów na Kupiczów.
Stał on na placu apelowym w centrum Ku piczowa. Prawdopodobnie miał się ten "cud techniki wojennej" znaleźć po wojnie w łuckim muzeum wojskowym. Sprawdzałem tę informację - nikt tam nic na ten temat nie wiedział.
Czescy koloniści, mieszkańcy Kupiczowa ściśle współpracowali z Polakami z AK, mając te świadomość, że będą następnymi w kolejności do wymordowania przez UPA. Utworzyli więc także zbrojną samoobronę swej kolonii, która podlegała polskiemu dowództwu. Miałem ten honor poznać na zjazda ch w Dubience i Rembertowie Panów Jarosława Houżwica ;
"Traper" i Wacława Kytla, mieszkańców tamtego Kupiczowa, członków samoobrony kupiczowskiej i baonu "Jastrzębia". Pan Jarosław miał w 2000 roku 91 lat i nosił imponującą brodę. Przyjechał na zjazd ze swą najbliższą rodzinę i cieszył się, że może swych polskich wojennych kolegów zobaczyć i wspólnie powspominać tamte czasy.
Pan Wacław Kytl, mówiący piękną polszczyzną wypowiedział publicznie słowa od których się nam ciepło koło serca zrobiło - ;
"Jako młody chłopak już wiedziałem, że my, Czesi, wraz z Polakami musimy iść noga w nogę i ręka w rękę. Mnie się bardzo podobał polski patriotyzm, czego u naszych Czechów nie ma. Ja zawsze mówię, że ten, kto nie słyszał Polaków jak śpiewają "Boże coś Polskę" albo "Nie rzucim ziemi skąd Nasz ród", to mu nie do gadania o Polsce"; Współpraca polsko - czeska wówczas i obopólny szacunek były wzorowe. Mieszkam na czeskim pograniczu i zdarzyło mi się już dwukrotnie rozmawiać z Czechami mającymi wołyńskie korzenie a nawet woziłem czeską rodzinę Żiha na Rówieńszczyznę, służąc im za przewodnika w tej pielgrzymce.
Oczywiście na trasie podróży znalazł się także Kupiczów.
Po Czechach pozostał zarośnięty i zdewastowany cmentarz i jedna jedyna Czeszka; Pani Maria Kawka pozostała z powodów osobistych.
Pięknie mówiła po polsku i będąc w jej domu, musieliśmy z nią odśpiewać kilka polskich patriotycznych pieśni. Tacy to byli czescy mieszkańcy Kupiczowa ; okazali się naszymi sprzymierzeńcami i przyjaciółmi na tamten wojenny czas.
W. Bednarek