W 1948 r., czyli rok po moim urodzeniu, ojciec postanowił, że trzeba z Kazachstanu uciekać, bo inaczej wszyscy zginiemy. Za łapówkę udało mu się dostać zgodę na wyjazd. Przez Moskwę wróciliśmy na Ukrainę. Nasza rodzina składała się wtedy z rodziców i pięciorga dzieci; miałam jeszcze brata i trzy siostry. Nie mogliśmy wrócić w swoje rodzinne strony, do Wielkiej Radogoszczy; nasz dom został rozebrany. Osiedliliśmy się tuż za dawną granicą, w Ostrogu. Zrobiło to bardzo dużo „kazachstańców”, czyli Polaków z sowieckiej części Wołynia, którym władze zabroniły powrotu na dawne miejsce zamieszkania. Zajęli oni przede wszystkim domy po Polakach, którzy po tragedii rzezi wołyńskiej postanowili wyjechać do Polski. UPA chciała ich wyrżnąć i gdyby nie szybkie wkroczenie Armii Czerwonej do Ostroga, to pewnie by tego dokonali. Niemieckie oddziały wycofały się z miasta i polska samoobrona w klasztorze kapucynów, zorganizowana przez ojca Remigiusza Kranca, była uzbrojona za słabo, żeby odeprzeć atak UPA. Oddział AK, który działał w rejonie Ostroga, odszedł bowiem na mobilizację 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty.
UPA już od 1943 r. mordowała Polaków w okolicy Ostroga. Wśród jej ofiar, o czym dowiedziałam się już wiele lat po wojnie, był też mój wuj, Konarzewski, mieszkający niedaleko Ostroga, w Chorowie. Współżycie Polaków i Ukraińców w tej miejscowości układało się wzorowo i wujek uważał, że nic im się nie stanie, bo nigdy Ukraińcom nie zrobił nic złego. Okazało się, że źle ocenił sytuację. Nie zdecydował się na ucieczkę do Ostroga nawet wtedy, gdy sąsiedzi Ukraińcy ostrzegali go, mówiąc: Pan Konarzewski, uciekaj z rodziną, bo was wymordują! Pewnej nocy upowska bojówka wdarła się do domu wuja. Jej członkowie nakazali wujostwu w jednym z pokojów rozpalić wszystkie świece, które były w domu. Później w jednym z kątów ustawili wuja, a w drugim ciocię z dziećmi. Rozebrali wuja do naga i na oczach najbliższych porąbali go na kawałki. W pewnym momencie coś ich przestraszyło i wybiegli na podwórko. Ciocia z dziećmi, wykorzystując zamieszanie, wyskoczyła do ogrodu i schroniła się na polu z kapustą. Przeleżeli tam całą noc. Banderowcy na szczęście już ich nie szukali, nie splądrowali domu i uciekli, kontentując się bestialskim zamordowaniem wuja. Można tylko sobie wyobrazić, jakie wrażenie ich zezwierzęcenie zrobiło na cioci i jej dzieciach, tym bardziej, że nie uciekli oni z Chorowa, ale zostali do rana i postanowili wuja pochować… Grabiami zgarnęli jego porąbane szczątki na prześcieradło, włożyli je do jakiejś skrzyni, zaprzęgli konia do wozu i pojechali do Ostroga, by pogrzebać go na cmentarzu. Wuj nie był oczywiście jedyną ofiarą terroru UPA. Ze wspomnień ojca Remigiusza Kranca wynika, że tylko na przestrzeni trzech miesięcy 1943 r. pochował on na cmentarzu rzymskokatolickim w Ostrogu ofiary ukraińskich napadów w stu pięćdziesięciu dziewięciu skrzyniach, zawierających po trzy lub cztery zwłoki, to jest około pięćset sześćdziesiąt osób porąbanych na kawałki, pochodzących z gmin Chorów, Nowomalin i Sijańce. Jeszcze po przejściu pierwszych oddziałów sowieckich przez Ostróg oddział UPA wpadł do miasta, mordując dwadzieścia pięć osób. Spalił też szkołę, aptekę i dziesięć innych budynków. Wkrótce jednak Sowieci opanowali sytuację. Wiosną 1944 r. powiesili na rynku jednego z przywódców UPA. Został skazany za to, że zarąbał żonę Polkę i wspólne dzieci. Sprawy związane z mordami UPA na Polakach wychodziły jeszcze wiele lat po wojnie. Pamiętam odbywający się w Domu Kultury „narodnyj sud” nad członkiem UPA, który po wieloletnim pobycie w łagrze po powrocie w rodzinne strony, do Ostroga, został aresztowany. Jedna z kobiet, będąca świadkiem popełnionych przez niego zbrodni, rozpoznała go na ulicy i najpierw poszła za nim, a gdy zobaczyła, gdzie mieszka, na milicję. Został aresztowany i był jeszcze raz sądzony. Okazało się, że do łagru trafił nie za morderstwo, ale za samą przynależność do UPA. W trakcie procesu szybko się okazało, że ma na sumieniu wiele mordów. Znaleźli się i inni świadkowie, którzy to potwierdzili. Skazano go na karę śmierci. Nie wszyscy świadkowie zbrodni UPA mieli odwagę zeznawać przeciwko mordercom. Gdy moja ciocia już jako staruszka przyjechała w 1989 r. do Ostroga, by odwiedzić grób męża, strasznie się zdenerwowała. Na ulicy rozpoznała jednego z jego morderców, którego twarz i wzrok zapamiętała na całe życie. Jak się okazało, mieszkał tu, niedaleko mnie, na sąsiedniej ulicy. Niedawno zmarła starsza kobieta, która znała wielu morderców z UPA. Nie chciała nigdy o tym rozmawiać z polskimi dziennikarzami. Mówiła mi: Ja już stoję nad grobem i nie muszę się bać. Mam jednak dzieci i wnuki, a po Ostrogu chodzą ludzie, którzy chwalą się, że „riezali” i jak trzeba będzie, to znów mogą „riezać” Polaków, jeżeli ci za bardzo będą podnosić głowy.
Fragment z książki „Wołyń. Prześladowania Polaków na sowieckiej Ukrainie. Część 2. Marka A. Koprowskiego.