Wieś Nowaki była zamieszkała w większości przez Ukraińców. Nas Polaków było niewielu. Były jeszcze dwie rodziny żydowskie, ich dzieci chętnie się z nami bawiły. W pamięci utkwiło mi wesele w jednej z tych rodzin, młoda para była prowadzona pod baldachimem przez wieś. Sołtysem w 1939 był Ukrainiec Pieczończyk, przyjazny Polakom. Uczył dzieci pisać i czytać. We wsi był majątek hrabiny, dzieci chodziły do sadu hrabiny na jabłka, skąd były przeganiane przez psy hrabiny, które tego sadu pilnowały. Sama hrabina była widywana jeżdżąc konno po okolicy. Zginęła we Włodzimiercu podczas ataku band UPA na kościół.
Często byliśmy odwiedzani przez stryjów ze swoimi rodzinami, ponieważ mieszkali oni w okolicznych miejscowościach. W 1939 z lasu za wsią wyszło trzech polskich żołnierzy, nie mieli oni żadnej broni, a jedynie kompas. Zostali oni otoczeni przez Ukraińców z naszej wioski pracujących w polu. Ukraińcy ci doprowadzili ich do budynku szkoły i tam w jednym z pomieszczeń rozebrali ich do naga i leżących na ławkach strasznie bili. Jako dzieci widzieliśmy to wszystko przez okno. Bici żołnierze byli młodymi chłopcami, płakali. Trzymano i bito ich tam cały dzień, następnego dnia już ich nie było. Jaki był ich dalszy los nigdy się nie dowiedzieliśmy. Pośród Ukraińców będących wtedy w szkole, był też sołtys Pieczończyk. Po zajęciu naszych terenów przez Sowietów, zaczęły się wywózki na Syberię. Z naszej wsi wywieziono m.in. rodzinę Ogrodników. Nasza rodzina także była na liście do wywiezienia, lecz w tym czasie ojciec był obłożnie chory i zabrano starszego brata Bolesława Greinera. Przysłał on później list, że jest w zagłębiu donieckim i że praca jest bardzo ciężka, a warunki bardzo złe. Prosił on w liście o przysłanie trochę jedzenia i spodni dla niego. Pisał też, że wraz z innymi zesłańcami śpią na drewnianych kłodach. Sowieci we wsi organizowali wiece na których agitowali do komunizmu. Po sowieckiej okupacji przyszła niemiecka. Na roboty do Niemiec została zabrana starsza siostra Maria Greiner. W 1942 ukraińska policja zabrała dwie rodziny żydowskie, które zostały zamordowane w okolicy Włodzimierca. Ocalał młody chłopiec Srulik, który w porę uciekł do partyzantki. Czasami zachodził do nas do wsi. Po wymordowaniu Polaków w Parośli coraz bardziej baliśmy się Ukraińców. W okolicy Ukraińcy zastrzelili niemieckiego żołnierza jadącego na motocyklu i wskazali na rodzinę mieszkającą na kolonii koło Nowak. Niemcy w odwecie całą rodzinę zamordowali (była to rodzina Węzik z kolonii Jezioro, przyp. Dariusz Butyrowski wg." Ludobójstwo....Ewy Siemiaszko"). Pomiędzy wsiami Nowaki i Jezioro dochodziło do starć pomiędzy sowiecką partyzantką, a bandami UPA. W Nowakach także mieszkali Ukraińcy należący do policji ukraińskiej a później do band UPA. Po ostrzeżeniach od rodziny Pieczończyków, opuściliśmy Nowaki aby udać się w bezpieczne miejsce tzn. tam gdzie stacjonowali Niemcy. W drodze na stację kolejową we Włodzimiercu, w lesie zostaliśmy zatrzymani przez kilkuosobową grupę Ukraińców. Powiedzieli, że są upowcami i zaczęli przeszukiwać wóz na którym jechaliśmy, za bronią. Pomimo, że żadnej broni nie mieliśmy, w kilku zabrali tatę do lasu i to był ostatni raz kiedy go widziałam. Jeden z Ukraińców pozostał przy nas do pilnowania. Mama kazała nam dzieciom uciekać, a sama błagała go o litość, padając na kolana. Ukrainiec kazał wydać sobie jedzenie jakie mieliśmy przy sobie i powiedział, że i tak nas wszystkich wyłapią. Udało nam się uciec w momencie gdy Ukrainiec zainteresował się jedzeniem. Dotarliśmy do torów kolejowych, a wzdłuż nich do stacji kolejowej. Po jakimś czasie dotarła tam nasza mama, byliśmy bardzo szczęśliwi. Na stacji było dużo Polaków z okolic, jakiś czas spędziliśmy we Włodzimiercu, następnie przez Sarny, Równe wywieziono nas roboty do Niemiec.