Fala zabójstw nie ominęła Jasieńca
Alfreda Magdziak przed wojną mieszkała na Wołyniu. Najpierw w Bystrakach nad Bugiem, a potem we wsi Jasiniec w powiecie Horochów. Do dzisiaj z nostalgią wspomina tamte czasy. I piękną krainę beztroskiego dzieciństwa.
„Nasz dom był drewniany, kryty strzechą – mówi. – Budowany w węgły, z grubych pali. Do sieni wchodziło się przez niewielką przybudówkę. Dalej była kuchnia. Obszerna, z masywnym piecem. Pokój – za kuchnią – był tylko jeden. Znacznie bardziej okazałe były zabudowania gospodarskie. Stajnia, obora, stodoła, kurnik. Mieliśmy ponad 12 hektarów ziemi, w tym piękne łąki, i kawałek lasu. A przy samym domu pięły się w górę rozłożyste wiśnie.
Latem chodziłyśmy z siostrami do pobliskich lasów zbierać jagody i poziomki. Jesienią – grzyby. Było tego w naszych stronach mnóstwo. Pamiętam, że podczas tych wypraw lubiłam przystanąć na chwilę, popatrzyć w dal i głęboko wciągnąć w nozdrza zapach Wołynia. Leśnych owoców, wilgotnej leśnej ściółki, polnych kwiatów i pobliskiej rzeki... Nigdy później nie czułam już nic podobnego. Mój Wołyń, moja utracona ojczyzna...".
Nie pamięta, żeby przed wojną dochodziło do jakichś napięć czy konfliktów między Polakami a Ukraińcami. Między katolikami a prawosławnymi. Wprost przeciwnie – sąsiedzkie współżycie układało się według niej harmonijnie. Ludzie sobie pomagali, odwiedzali się przy okazji świąt i innych uroczystości.
„Wszyscy żyliśmy w zgodzie i pokoju – wspomina. – Oczywiście także z naszymi sąsiadami Ukraińcami, których w Bystrakach mieszkały dwie rodziny. Zupełnie nie zwracaliśmy uwagi na to, że ci ludzie są innej nacji. Chodzili sobie do cerkwi. I tylko to odróżniało ich od Polaków".
Wojna brutalnie położyła temu kres. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów dążyła do tego, aby Wołyń po wojnie znalazł się w granicach „samostijnej Ukrainy". Państwo to miało być jednak „czyste jak łza". Czyli pozbawione mniejszości narodowych, przede wszystkim Polaków. W 1943 roku rozpoczęły się mordy.
Fala zabójstw nie ominęła Jasieńca. Na oczach pani Alfredy – wówczas 17-letniej dziewczyny – rozegrała się straszliwa tragedia.
„Leżałam na ziemi – wspomina. – Na twarzy i dłoniach czułam ostre kolce świeżego ścierniska. W ustach gorzki smak piasku, duszący zapach wysuszonej słońcem ziemi. Przede mną znajdował się niewielki płotek, a za nim podwórko naszego domu.
Stał na nim mój tata i dwie moje siostry. Irka i Paulina. Wokół nich uzbrojeni mężczyźni. Część miała broń palną – karabiny, pistolety, część siekiery i noże. Ojciec próbował ich do czegoś przekonywać, prosił. Ale oni nie słuchali. Do moich uszu dolatywały tylko przekleństwa, obelgi".