Trzeba bronić się za wszelką cenę
Polacy to naród dzielny kresowy, […] zahartowany, tamtędy burze dziejowe szły i to już w krwi było, że Wołyń zawsze był krajem niespokojnym, burzliwym, świadczyły o tym te wszystkie kurhany, które po dawnych bitwach [zostały], […] zamki w Łucku, w Klewaniu, w Ołyce, w Zdoubunowie, […] które stały, jak te, jak orle gniazda i groziły napastnikom. […] Wtedy [wiosną 1943 r.] Polacy zobaczyli, że co się dzieje, że Polaków mordują tak, jak Żydów. I nie Niemcy, tylko Ukraińcy. To zobaczyli, że trzeba uciekać do Niemców [do miast]. No ale gdzie mieszkać w mieście, co jeść? I jak zabrać krowę, która jest żywicielką? Przecież to inaczej człowiek nie wyobrażał [sobie życia] […]. Więc zaczęli myśleć: „Trzeba bronić się za wszelką cenę. Bronić się!”, i chwytali, co mogli: cepy, kosy, […] prawie każdy miał strzelbę myśliwską, […] ktoś miał tam pistolet, ktoś miał schowany karabin – zaczęły się tworzyć samoobrony małe. I te samoobrony powstrzymywały pierwsze uderzenia. Ale jak już pierwsze [uderzenie] wytrzymały, to już na drugie nie czekały, tylko musieli mieszkańcy] uciekać, bo przyjdzie na drugi, będzie silniejszy. A kto został, to zginęli. I tak te wsie ginęły jedna za drugą. […] Moja [późniejsza] teściowa, która była moją kuzynką, Stosiewiczówna, […] mieszkała w Krasnowoli. Ona była kobietą mądrą, [a] ojciec tak wierzył Ukraińcom, jak sobie. [Ona] mówi: „Nie, nie będziemy [czekać]”, i poszła do brata i powiedziała, i siostrę miała w drugiej wsi. Siostra [ją] posłuchała, przyjechali do niej [do Krasnowoli], razem uciekali. A brat powiedział: „Ja stąd się nie ruszę, ja z nimi dobrze żyję, ja jestem pewien, że mi nic nie zrobią”. […] Żona jego była nauczycielką we wsi, a on miał sklep. I mieli troje dzieci. Przysz[li] i jeszcze córkę straszliwie zgwałcili – i to wszystko uczniowie jej. Proszę sobie wyobrazić.