Szczególnie głośnym echem odbiła się na całym Wołyniu rzeź w Kisielinie. Tragiczna niedziela 11 lipca 1943 r. W tę niedzielę padał deszcz od rana, który wielu ludzi zniechęcił do udziału w nabożeństwie. To też w kościele zgromadziło się tego dnia nie więcej niż 200 osób. Jeszcze przed nabożeństwem dostrzegłem w pobliżu kościoła jakichś obcych ludzi, ale nikt nie zwracał na nich uwagi, chociaż już od dłuższego czasu mówiło się o planowanych napadach na kościoły. Po nabożeństwie, na dziedzińcu zaroiło się od czarnosotnych banderowców. Wierni momentalnie zawrócili do kościoła, wtedy bandyci otworzyli ogień. Ci, co nie zdążyli cofnąć się w porę, padli od kul banderowców w czasie już pierwszej strzelaniny. Zamknięto drzwi, zaryglowano je ogromną zasuwą. Z zewnątrz dobiegały do nas rozkazy bandytów – „wychodyte po czeteroch”. Wszyscy w popłochu rzucili się do kaplicy, tu dopiero ci przytomniejsi ochłonęli z przerażenia. Ktoś perswadował, po co było zamykać, oni pewnie kogoś szukają, jeśli nie otworzymy drzwi dobrowolnie, to i tak je wyważą, a wtedy wymordują wszystkich. Krzyczał Bożyński, jesteście głupi i tak nas wybiją, czy się poddamy, czy nie, przecież po to tylko przyszli. Jednakże głosy naiwnych przeważyły, córka miejscowego organisty i kilka innych kobiet ruszyły do otwarcia drzwi. Około stu osób, ci którzy nie ulegli złudzeniu, co do zamiarów bandy, rzucili się do księżowskiej plebanii. Kościół – stara renesansowa kolegiata, miał grube mury i małe okienka. Podobnie była zbudowana kaplica i przylegająca do niej piętrowa plebania. Sporo ludzi przedostało się na strych plebanii, dalej nie było gdzie uciekać. Wszyscy kulili się w mrocznych kątach, chowali się za belkami stropów. Ktoś zanurzył się w ogromnym kufrze wypełnionym mąką. Kiedy już wszyscy znaleźli się na piętrze plebanii, zatrzaśnięto drzwi do klatki schodowej. Spostrzegłem, że wszędzie stoją kufry. To ludność Kisielina, spodziewając się napadu, poznosiła swoje najcenniejsze rzeczy. Tutaj przynajmniej nie groził im pożar. Zaczęto znosić kufry pod drzwi, po chwili drzwi zabarykadowano stosem skrzyń.

Nikomu jeszcze nie przychodzi myśl o zorganizowaniu jakiejś obrony. Teraz jedyną nadzieją są drzwi podparte skrzyniami. Na dole pozostało około 60 osób, słyszymy strzały, doskakują do okien czarne zbiry i wyciągają ludzi z kościoła i mordują pod murem kościelnym. Oto widzę, jak jeden z bandytów, może 18-letni chłopak, doskakuje do jednej z dziewcząt polskich, znęciła go jej ładna kolorowa bluzka, strzał w biodro, aby nie zabrudzić bluzki. Pod murem leży już sterta ciał, niektóre jeszcze drgają, tych bandyci dobijają strzałami lub kolbami. Banderowcy pamiętają, że to nie wszyscy, rozpoczynają poszukiwania, za chwilę wylatują szyby z okien plebanii. Tupot wielu nóg i łomotanie do okien i drzwi – Wychodzić! Rozpaczliwa chwila i próba ratunku – milczymy. Bandyci zaczynają rąbać drzwi, kobiety podnoszą histeryczny lament, tak to chyba koniec. Nagle krzyczy stary Krupiński: Na co czekacie, aż wyrąbią drzwi i nas wystrzelają co do nogi? Tchórze, brońcie się, mężczyźni psia mać! Te słowa pomogły jak smagnięcie biczem, nikt do tej pory nie myślał o obronie. Tak, trzeba się bronić, jeśli nawet nie ocalimy siebie, to przynajmniej zginie kilku banderowców. I nagle zakotłowało się, rozbiegliśmy się po kątach w poszukiwaniu czegoś do obrony. Ktoś znalazł siekierę, inni wracają ze strychu z cegłami w ręku. Po drodze widzimy, że ksiądz Kowalski spowiada, stoi przed nim sznur kobiet łkających. Ten widok, nie wiedząc czemu, podsycił moją wściekłość. Po którymś uderzeniu ostrze banderowskiej siekiery ukazuje się po naszej stronie. Potężny zamek i nasza siekiera – to główna w tej chwili broń. Siekiera nasza uderza w siekierę bandytów, siejąc snop iskier. Stoimy po bokach, obok nas inni gotowi do pomocy. Czekamy, nasz opór przyprawia banderowców o wściekłość. Dziura w drzwiach powiększyła się, a w niej lufa karabinu siejąca pociskami. Silne uderzenie siekierą i bandyta cofa broń. W tym czasie ludzie ze strychu znoszą cegły i inne ciężkie przedmioty. Inni rozbierają piece. Otwór w drzwiach jest już tak duży, że można przez niego rzucać odłamkami cegieł, kafli itp. Po chwili seria pocisków rozbija solidny zamek, w drzwiach pozostaje tylko jeszcze jedna zasuwa, drzwi nadal pozostają zamknięte. Ustawiony nieomal na wprost drzwi erkaem wali na oślep. Odbity tynk wznieca chmury dymu i pyłu, świszczą rykoszety. Nagle drętwieję z przerażenia, przez otwór w drzwiach wpada granat, syczy i kręci się wokół własnej osi, zwalnia i cisza, chyba niewypał. Ziółkowski błyskawicznie chwyta granat, wychylony w stronę otworu z rozmachem rzuca go w gardziel korytarza. Sekundy popłochu za drzwiami i potężna głucha detonacja. Krzyki i jęki rannych za drzwiami. Następuje dłuższa chwila, banderowcy naradzają się, nagle zza drzwi pada rozkaz: „Wychodźcie, bo spalimy was żywcem”. Bandyci naprawdę próbują nas podpalić. Znoszą słomę i układają ją pod drzwiami. Słoma oblana naftą wybucha jasnym płomieniem. Korytarz wypełnia się gryzącym dymem. Banderowcy cofają się i czekają, sytuacja staje się bardzo groźna. Dym wdziera się do środka plebanii, zaczynamy się krztusić – w całym budynku nie ma ani kropli wody. Otwór zakładamy blachą i tarasujemy skrzyniami. Chwilowo niebezpieczeństwo zażegnane, mija właśnie trzecia godzina oblężenia i znikąd nie nadchodzi ratunek. Banderowcy nie ustępują, zaczynają teraz szturmować okna. Rannych, których mamy coraz więcej, odciągamy pod ściany, przenosimy do innych pomieszczeń. Cała księżowska bielizna i pościel idzie na bandaże. Było to przygotowanie ogniowe, teraz dobiega do nas przeraźliwe „hurra”, banderowcy zaczynają atakować okna, przystawiają drabiny i wspinają się do góry – odpowiadamy cegłami. Błyskawiczny przechył nad parapetem i rzut cegłą w dół jak najsilniej, żeby bandyta, który oberwie był niezdolny do dalszej walki. Rzeczywiście, co chwila dobiegają nas ryki i przekleństwa. Gdy jedni z bandytów atakują okna, inni czyhają na wychylających się obrońców. Po chwili do środka wpadają dwa granaty, specjalizujemy się w ich odrzucaniu, to jedyna możliwość ratunku. Nie wszystkie granaty udaje się nam odrzucić, niektóre wybuchają na środku pomieszczenia plebanii, raniąc lub zabijając najbliżej stojących. Po takim wybuchu nic nie słyszę, widzę tylko otwierające się usta, żadnego głosu. Po godzinie takiego piekła następuje dłuższa przerwa. Teraz dopiero słychać jęki rannych i dzwonienie w uszach. Bandyci są bezkarni, wszyscy jesteśmy na pograniczu histerii, kobiety się modlą i płaczą. Następuje następny atak do okien i zarzucanie nas granatami. Banderowcy mają ich pod dostatkiem, nie muszą oszczędzać, dochodzi godzina  dwudziesta. Walczymy – raczej się tylko bronimy już osiem godzin, zaczynamy odczuwać brak cegieł. Wszystkie piece są już doszczętnie rozebrane, rzucamy ciężkimi przedmiotami, wszystkim tym, co się da przepchnąć przez otwory okienne na głowy bandytów. W przerwach między atakami banderowcy starają się nakłonić obrońców. „Poddajcie się, nic wam nie zrobimy, tylko wypuścimy bebechy z waszego klechy”. Odpowiadamy przekleństwami i cegłami. Banderowcy przepuszczają nowy atak, sypie się więcej granatów, ale część nie trafia w otwory okienne i eksploduje na zewnątrz. Przybywa rannych, Janek Krupiński zabity, Garczyński i Ziółkowski ciężko ranni. Około godz. 22 już nie możemy jednocześnie bronić wszystkich okien. Połowa mężczyzn to zabici lub ranni, pozostali też już niezdolni do obrony, do obrony włączają się kobiety i dziewczęta. Nagle wpada granat, toczy się, widzę rozdzierającą jasność – to wybuch granatu. O godz. 23 następuje zupełna cisza. Czekamy, mija półgodziny i nic się nie dzieje, co odważniejsi wychodzą, ale w ciemnościach nic nie widzą. Czy banderowcy faktycznie odeszli, czy tylko obmyślają nowy podstęp. Po tej tragicznej walce banderowcy istotnie odeszli, a pozostający przy życiu obrońcy rozbiegli się. Pozostała tylko kupa ciał pomordowanych pod murami kościoła.

P/w  relacja pochodzi z opracowania: " WOŁYŃ 1943    Ludobójstwo Polaków na Wołyniu 1939–1945 Świadectwa ". Instytut Pamięci Narodowej Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Oddział w Gdańsku Gdańsk 2019 . Wyszukał i wstawił: B. Szarwiło