[…] Po kilku dniach nastąpił napad na Pendyki z dwóch kierunków: od strony Pieniek i od północnej – lasu. W Pieńkach nikogo już nie było, bowiem duża część ludności, mając własne przygotowane konie i wozy, uciekła w kierunku zachodnim do lasu. Część schowała się w piwnicach domów, dużo ludności zginęło i leżało pomordowanych we wsi. Obie wsie płonęły. Ci, co schowali się w piwnicach, zginęli od uduszenia dymem. My nie mieliśmy czym i dokąd uciekać. Schowaliśmy się w kurniku, przybudówce do obory. W pewnej chwili słyszymy, że coś trzeszczy. Okazało się, że to płonie obora, w której jesteśmy ukryci. Ukraińcy otwierają wrota, wypuszczają bydło, świnie i kury. Raptem otwierają się drzwiczki kurnika i widzimy Ukraińca ze skierowaną do nas lufą. Mama odpycha lufę na bok i mówi po ukraińsku: „ne strilaj, my Ukrajinci” – a on odpowiada: „a czomu wy u Lachiw? pijdete do sotnyka”. Stanął na drodze i nas pilnuje. W tym czasie inni rabują, podpalają. Płoną ule z pszczołami, po wiosce chodzą krowy, świnie, kury. Mama ma przy sobie polskie dokumenty – rozrywa mufkę i wkłada do wewnątrz; może nie znajdą. W czasie, gdy my stoimy, widzimy jak zabijają staruszka i dziecko, i wrzucają do płonącego domu. Mama mówi po ukraińsku – ty nas pilnujesz, a tymczasem twoi koledzy nagrabią się dobra. Wtedy poprowadził nas w kierunku północnym do lasu, zatrzymał się przy bardziej okazałym domu, każe nam czekać. Nagle zjawia się staruszek Ukrainiec, mieszkający w tej wsi, podchodzi do nas, obejmuje mamę i woła po ukraińsku: kumoczka, a ty czomu wtikła z chaty? To nasi, Ukraińcy – i prowadzi nas. Widząc to, pilnujący nas Ukrainiec, pozostawia nas i idzie rabować jak inni. Staruszek ten żył w biedzie, żonę miał sparaliżowaną chodził po prośbie, zawsze kiedykolwiek był w Derażnem, przychodził do naszego mieszkania. Zawsze został nakarmiony, dostawał żywność na drogę oraz coś z odzieży. Był jedynym Ukraińcem mieszkającym w Pendykach.
Gdy przekroczyliśmy próg jego domu, powiedział po polsku: „pani mnie zawsze przyjęła i nakarmiła i ja panią przyjmę, ale tylko do czasu, jak odjadą tamci”. Kazał nam wszystkim wejść na piec i ukryć się. Sam zaś pilnował, wychodził na zewnątrz i tak nas przechował do następnego dnia. Była również u niego mała dziewczynka, Polka, której rodzina uciekła furmanką do lasu. Mówił, że poszuka jej rodziców, a jeżeli nie znajdzie, to wychowa jak własną.
Źródło: Świadkowie mówią…, s. 102–103. Relacja Włodzimierza Drohomireckiego, Pendyki, pow. kostopolski, woj. wołyńskie . Wyszukał i wstawił B. Szarwiło