„Za szczo choczete nas pobyty? Szczo my wam zrobyły?”
Po wioskach bandy UPA zaczęły grasować coraz częściej. Na noc uciekałyśmy z domu, poniewierałyśmy się po zbożach-konopiach i przeróżnych zaroślach. Po takich nocnych okropnych męczarniach wracałyśmy do naszych mieszkań pod wielkim strachem, żeby się trochę pożywić i odpocząć. Niedaleki nasz sąsiad, Ukrainiec Iwan Szeremeta (wszyscy go nazywali Iwasyk) przyszedł do nas i oznajmił, że zrobił nam u siebie w stodole kryjówkę, w której możemy spać między owocami. Z tyłu od ogrodu wykombinował taką ruchomą deskę, że w każdej chwili można było ją uchylić i uciec. Był to bardzo dobry chłopak, taki niepozorny, mały jak na swój wiek. Między Ukraińcami udawał mało rozgarniętego, niby niczym się nie interesował, a w gruncie rzeczy łapał ich każde słowo i zdawał nam relację z tego, co się dzieje we wsi. To właśnie on pierwszy przyniósł nam wiadomość o tym, że bandyci szykują obławę na dzień 29 czerwca i wszystkich „Lachów” mają wybić. Naradziliśmy się z naszymi biednymi Polakami z Koszowa, co robić, gdzie i jak uciekać, żeby nie wpaść w ręce zbirów. Kilka rodzin polskich zdążyło jeszcze wyjechać do Skurcza, a dalej do Horochowa, gdzie były już organizowane polskie placówki obronne. My nie miałyśmy czym uciekać, bo bandyci nam już wcześniej wóz i konie zabrali. Rano wyłaziłyśmy z naszej kryjówki, kolejno z odstępami, żeby nas nie zauważono i żeby nie zdradzić, że Ukraińcy nas przechowują w swojej zagrodzie. Wszystkie cenniejsze rzeczy: kożuchy, buty, pierzyny, poduszki, lepsze ubrania zakopałyśmy, ale jak się okazało, szkoda było naszego trudu. Któregoś ranka stwierdziłyśmy, że wszystko zostało odkopane i zrabowane. Pewnego dnia patrzymy, podjeżdża pod naszą chałupinę bryka, na której siedzi kilku uzbrojonych bandziorów. Po krótkiej naradzie jeden dryblas zeskoczył z bryczki i kieruje się z pistoletem w ręku w naszą stronę. Struchlałyśmy ze strachu