Do domu nie doszłam, spotkałam pana Siedlickiego, który mi to odradził, mówiąc: "nie idź tam, nie szukaj, tam nie ma nikogo, mam tu poparzoną krowę, ogrzejemy się przy niej a jak się całkiem ściemni - pójdziemy do Bielina. W Bielinie była polska partyzantka. Tak się stało. Po drodze widziałam zwłoki Adeli Sokaluk i jej córki Stanisławy, były zastrzelone, syn Edward i córka Halinka byli jeszcze żywi, ciężko ranni. Halinka miała przestrzelone udo i płuca.
Te ranne dzieci zostały uratowane przez polską partyzantkę, która już nadchodziła od strony Bielina i Kalinówki, zabierając rannych i grzebiąc zamordowanych. Ja zostałam zatrzymana w Kalinówce, pan Siedlicki z krową poszedł dalej sam. Razem z ciężko ranną w brzuch Kazimierą Kudrel (seria z karabinu maszynowego) zostałyśmy zawiezione do szpitala w Bielinie. Tam niestety Kazimiera Kudrel zmarła. Mi opatrzono ranę, a po tygodniu zostałam oddana pod opiekę polskiej rodziny w Kalinówce, ich nazwiska nie pamiętam, to nie byli mieszkańcy Kalinówki, lecz uciekinierzy z innej wsi.
Po pewnym czasie ci ludzie wraz z innymi uciekinierami zebrali między sobą pieniądze, którymi przekupili żołnierza niemieckiego. Ten Niemiec stanął na czele kolumny około 40 furmanek pełnych uciekinierów i jako jej opiekun i ochrona poprowadził ją za Bug, w kierunku zachodnim, jak najdalej od ludobójczych band UPA. Przeprowadził nas przez granicę twierdząc, że prowadzi Polaków na roboty do Niemiec. To samo powtarzał napotkanym patrolom niemieckim, ukraińskim policjantom i bandytom z UPA. Jeśli chodzi o tych ostatnich, to najgroźniejsze spotkanie z banderowcami mieliśmy w Uchaniach - tam zostaliśmy otoczeni wielką ilością uzbrojonych po zęby banderowców, zapamiętałam, że były tam dziewczęta ukraińskie, z taśmami nabojów do karabinów maszynowych. Spokojna postawa Niemca powstrzymała żądnych polskiej krwi bandytów. Ci tak zwani "powstańcy" nie powstali przecież przeciwko Niemcom... Dopiero w Wojsławicach było na tyle bezpiecznie, by rozwiązać nasz tabor uciekinierów, "dobry" Niemiec wrócił do swego garnizonu we Włodzimierzu Wołyńkim.
Odnośnie innych mieszkańców Stefanowki, to wiem, że uratował się wujek Piotr Kudrel z żona, wcześnie rano 13 lutego wyjechał do Włodzimierza i napad banderowców zastał go w drodze. Jego furmankę próbowali okrążyć banderowcy na koniach. Wtedy on zaczął krzyczeć "matka, dawaj ten karabin !", chociaż żadnej broni nie miał i zaczął wykonywać takie ruchy, jakby miał wyjąć schowany na wozie karabin. Słysząc to "bohaterowie" z UPA uderzyli piętami w boki swoich wierzchowców i uciekli.
Jego syn Roman Kudrel zaraz po napadzie poszedł do polskiej partyzantki, zginął jako żołnierz 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK na bagnach Prypeci, w walce z Niemcami.
Petronela Kudrel, którą 13 razy uderzono bagnetem, została uratowana przez polską partyzantkę. Ponieważ doczołgała się pod stertę słomy, została znaleziona dopiero rano, w nocy jej partyzanci nie zauważyli, dlatego odmroziła rękę i nogę.
Nie potrafię podać nazwisk innych zamordowanych mieszkańców Stefanówki, choć było ich wielu.
Ludobójcy z UPA zabrali mi rodziców, zabrali mi dzieciństwo.
Fragment relacji pani Albiny Kowalskiej z domu Forma
http://wolyn.ovh.org/opisy/stefanowka-10.html
Wstawił B.Szarwiło