Prawie codziennie miałem pogrzeb
Na wiosnę 1943, morderstwa po wsiach, a zwłaszcza po chutorach, stały się coraz liczniejsze. Polacy mieszkali przeważnie w oddzielnych zagrodach. Banderowcy, udając radzieckich partyzantów – mówili dobrze po rosyjsku – przychodzili do domów, żądali samogonki, chleba, miodu, jedli i pili, a później zabierali, co tylko im się podobało. Przychodzili przez kilka wieczorów, a kiedy nie było już nic do zabrania, gwałcili kobiety, zabijali mężczyzn i podpalali domy. Następnego dnia przywożono mi takie opalone, zwęglone zwłoki, gdzie tylko zęby błyszczały. Często przywozili po kilka osób naraz, dorosłych i dzieci – całą wymordowaną rodzinę. Bywało tak, że prawie codziennie miałem pogrzeb. Egzekwie po łacinie, pierwszy nokturn i mszę żałobną wkrótce umiałem na pamięć. Zawsze grzebaliśmy uroczyście, ale bez żadnych akcentów, które wskazywałyby winnych. Napisy były najczęściej takiej treści, że nieboszczyk zmarł tragicznie. Piękny jest maj w krzemienieckim powiecie, wszystko zakwita na łąkach i polach, ale w tym roku maj był straszny, bo ciągle słyszało się o zamordowanych Polakach, i to właśnie o takich, którzy byli najlepsi, jak na przykład Bułkiecki w Sadkach na chutorze. Ludzie przestrzegali go: „Panie Bułkiecki, proszę uciekać”. On odpowiadał: „A co ja komu zrobiłem? Za co mogą mieć do mnie pretensje?” Wkrótce został zamordowany przez sąsiadów z innej wsi, w straszny bestialski sposób. Córkę jego ciężko ranili i zostawili w polu. Przez cały dzień umierała w męczarniach i nie doczekała się żadnej pomocy. Również w sąsiedztwie zabili ojca rodziny (nazwiska nie pamiętam) i wrzucili do lochu. Rodzina, która schroniła się w kościele w Dederkałach, nie wiedziała, co się z nim dzieje. Wreszcie zaryzykowali i pojechali go szukać, znaleźli trupa w stanie rozkładu. Wtedy przykryli go, obleli karbolem i przywieźli, żebym go pochował. W Wykopcach, około 7 km od Dederkał, zamordowana została pani Krucewiczowa.